Palcem po mapie #2 – Pogavranjen „Sebi Jesi Meni Nisi” (2014)

1907546_1142573705768251_4911134059888974467_n

Być może cykl „Palcem po mapie” nie imponuje regularnością ani częstotliwością, a właściwie to zatrzymał się niemal dwa lata temu na debiutanckim wpisie, jednak cykl nadal żyje i chciałoby się powiedzieć, że ma się dobrze. No nie ma się najlepiej, ale najważniejsze, że wracamy. Czy trzecia odsłona będzie szybciej? Bóg w niebie raczy wiedzieć.

Przystanek drugi – Chorwacja.

Niniejszy cykl rozpocząłem od EP chilijskiego Puercoespín Fantasma, czyli muzyki łagodnej, delikatnej i pięknej. „Sebi Jesi Meni Nisi” to natomiast zupełne przeciwieństwo Puercoespín Fantasma. Chorwacki Pogavranjen gra muzykę ohydną, paskudną, wręcz niespotykanej brzydoty. Przy tym – co bardzo istotne – także totalnie zajebistą.

Pogavranjen nie należy do szerokiego grona naśladowników Deathspell Omega, nie znajdziecie też na „Sebi Jesi Meni Nisi” nawet pół nawiązania do post-rocka. Mimo to chorwacki zespół jest na swój sposób progresywny i nieoczywisty. Nie boi się sięgnąć po bardziej wyraźne melodie (zwłaszcza w zamykającym „Strigoi”), lubi przeszkadzać poukrywanymi w tle hałasami („Jeziva Suša”) czy po prostu bawić się aranżami (w tym miejscu znów warto wspomnieć zamykający całość „Strigoi”). Brudna atmosfera Pogavranjen może przywoływać pewne skojarzenia z rodzimą Odrazą, jednak ciężko mi powiedzieć, czy i Chorwaci tak otwarcie sięgają po pijacki nihilizm – dialekty bałkańskie to nie jest moja mocna strona – sądząc jednak po okładce chyba coś jest na rzeczy. W atmosferze „Sebi Jesi Meni Nisi” czuć jednak nie tyle zapach wódy, co bardziej narkotykowy odjazd. Doprawdy, drugi album Pogavranjen pełen jest nawiedzonego transu, co w połączeniu z paskudnym brzmieniem tworzy fantastycznie czarną aurę. Nie jest to klasyczny black metal, określiłbym go raczej jako black metal esencjonalny, z którego wyciśnięto i spotęgowano to, co najlepsze – nienawiść, mrok, obłęd i brzydotę.

Obcowanie z „Sebi Jesi Meni Nisi” to doświadczenie z pewnością satysfakcjonujące, jednak ciężko nazwać przyjemnością chłostanie się tak obrzydliwymi dźwiękami. Trzeba być chyba trochę pojebem, żeby grać taką muzykę i – warto to sobie przyznać otwarcie – wcale nie lepszym, żeby jej słuchać. To nie jest muzyka łagodząca obyczaje. To muzyka pozbawiona jakiegokolwiek obycia. Bardzo bezpośrednia. Bardzo brzydka. Bardzo zajebista. Jedna z lepszych black metalowych płyt, jakie słyszałem w ostatnim czasie.

Emef


10305325_868467976512160_8100547803697969335_n


 1. Tkivo svemira [01:59]
2. Barutana „Pogavranjen”/Orsang [06:22]
3. Ponoćni lov [09:12]
4. Jeziva suša [10:20]
5. Strigoi [13:22]


Skład: Matej Pećar – bas, gitary; Josip Vladić – bębny; Denis Balaban – gitara; Niko Potocnjak – gitara, efekty; Marko Domgjoni – klawisze, syntezatory; Ivan Eror – wokale


Data wydania: 17 czerwca 2014, własny nakład



 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Palcem po mapie, Recenzje i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz